Moja "emigracja" powoli dobiega końca. Tymczasem do moich rodziców na święta przyjechała babcia. Dzisiaj ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę przy kawie, a jako że mój chłopak to Niemiec, więc temat niejako naturalnie zszedł na Niemcy.
Moja babcia urodziła się w roku 1932, miała więc w czasie wybuchu wojny lat 7. Chodziła do szkoły, w której uczyła się w języku niemieckim, jako że mieszkała wówczas w Wielkopolsce - połowa wioski tak czy siak to byli Niemcy. Potem wywieźli jej rodzinę do Hesji na wieś do pracy przymusowej.
Charakterystyczne u babci jest to, że nie wyraża się źle o Niemcach i generalnie nie pała do nich żadną nienawiścią (nie słucha też Radia Maryja, chyba że jakąś tam mszę w niedzielę). Wychowała się wśród nich, miała rówieśników tej narodowości i nie dokuczali jej oni specjalnie. Raz tam jakiś Niemiec ją w twarz uderzył za to, że się ślizgała na lodzie gdzieś tam koło studni. Jej mama poszła do owego faceta (a typ spod ciemnej gwiazdy to był) z wyrzutami, jak on mógł dziecko uderzyć, a jego prosta odpowiedź była powalająca - Przecież wszystkie dzieci uderzyłem za to, więc ją też. No, jak widać, sprawiedliwość musi być.
Czas spędzony w Hesji (w Immichenhain) babcia wspomina raczej pozytywnie. Ludzie, u których pracowali, traktowali ich raczej jak rodzinę i nie wywyższali się, mimo że byli bogaci (mieli restaurację i sklep kolonialny, a poza tym gospodarstwo rolne). Ich syn zginął w którejś z bitew. Jak prababcia skrytykowała Hitlera, to została spokojnie uciszona, że tak nie wolno mówić, bo mogą być konsekwencje...
Później zostały przeniesione (na życzenie) do innego gospodarstwa, w którym pracowało ("niewolniczo") ponoć 200 rosyjskich żołnierzy. Jedna z Niemek, córka szwajcara, zakochała się w jednym z nich i w efekcie tego zaszła w ciążę. Jednej nocy jednak zabrali więźniów i rozstrzelali wszystkich. Rozpacz była niezmierna, że dziecko bez ojca zostanie.
Później wojna się skończyła, przyszli Amerykanie i babcia chodziła do amerykańskiej szkoły przez dwa lata. Codziennie dostawali tam czekoladę, że do Polski całą torbę tych czekolad przywiozła, bo nie dała rady zjeść. Po wojnie cała rodzina osiedliła się we Wrocławiu (nie bez kozery nazywanego dziś miastem spotkań).
Oczywiście po drodze mnóstwo jest anegdotek. Jak np. babcia pociągiem do innej miejscowości pojechała z kartkami żywnościowymi po zakupy, a pani sprzedawczyni, nie usłyszawszy heskiego akcentu, ale względnie dobry Hochdeutsch, stwierdziła, że babcia musi pochodzić z Berlina. A że jej córka właśnie w Berlinie jest, a nie ma od niej ostatnio żadnych wiadomości, więc się rodzice martwią bardzo, to się kobieta wzruszyła, dała dziecku śniadanie i wszystkie produkty, jakie potrzebowała, bez kartek.
Inna z kolei historia o małym Niemiaszku, który za to, że jest Polką, nawrzucał jej ziemi do wiadra z mlekiem. Jak się jego matka o tym dowiedziała, do sprała go na kwaśne jabłko [od babci też coś tam po głowie dostał], bo jak on mógł w czasie wojny mleko psuć. Owo mleko z ziemią dała świniom, a mojej babci wiadro świeżego w zamian.
Zresztą, babcia pamięta niemiecki do tej pory, chociaż płynnie już nie mówi. Jak mnie przekonuje, wystarczyłyby jej 2 miesiące w Niemczech i by sobie wszystko przypomniała. Cóż, kilkadziesiąt lat nieużywania języka robi swoje. Zaprosiłam ją do siebie "na zaś" (jak to mówią górale, a dziadek mój góralem był), ale nie przyjęła zaproszenia, bo ciężko jej się przemieszczać. Cóż, do Wrocławia przyjechała pierwszy raz od 10 lat może z wielkim trudem. A co dopiero do Niemiec po ponad 60...
I taka jest ta nasza historia. Babcia musiała do Niemiec, ja tam chcę. Sympatię do Niemców odziedziczyłam chyba po niej. Z drugiej strony mojej rodziny sytuacja też wygląda ciekawie - w końcu brat mojego dziadka (ojca taty) był tym, według rodzinnej legendy, co flagę na Bramie Brandenburskiej polską zatykał [temat wymaga badań historycznych z mojej strony, z racji zawodu wyuczonego, zajmę się tym jednak kiedy indziej, ale miejmy nadzieję, że wkrótce. Na razie udało mi się ustalić, że wujek dostał brązowy medal "Zasłużony na Polu Chwały", był w 3. Berlińskim Pułku Piechoty].
Kto wie, czy dziadek mój, z pradziadkiem M. do siebie nie strzelali. Jest to na swój sposób romantyczne - Romeo i Julia, Niemiec i Polka.
Historię babci muszę w czasie jej pobytu tutaj spisać. Dla moich dzieci, których już nie pozna. A moja córka będzie miała imię po niej.