środa, 26 października 2011

B jak Berlin, B jak Biedronka... wpadki

Co prawda nie jestem w Berlinie i mam 4-miesięczną przerwę na najpiękniejsze miasto świata (tj. Wrocław), ale co szkodzi coś napisać, w końcu do niemieckiej stolicy jadę za niecałe 2 tygodnie.

Ostatnio myślałam sobie znowu o wpadkach językowych. Mój przyjaciel w Berlinie - Polak z Warszawy - szukał pracy. Jak wiadomo, trzeba napisać Lebenslauf (życiorys) ze wszystkimi potrzebnymi (i niepotrzebnymi) danymi. Kiedy wydrukował już drugą turę (pierwsza była w obiegu), a był akurat u mnie, poprosił M., żeby ten mu sprawdził, czy wszystko w porządku. Odpowiedź niestety negatywna. Spojrzałam i zauważyłam to samo - kumpel w stanie cywilnym zamiast LEDIG (wolny) napisał LEIDIG (przykry), co akurat nie odbiegało od stanu faktycznego, gdyż był w trakcie poszukiwań miłości życia. Widocznie pracodawcom to jednak nie przeszkadzało, a może i nawet się spodobało, gdyż dostał pracę i ciągle pracuje jako barman.

Nieco wcześniej, jak mój niemiecki biologiczny był na poziomie pełzającym, udałam się do lekarza w celu otrzymania antybiotyku na częstą kobiecą przypadłość. Zerknęłam do słownika, żeby zobaczyć nazwę organu, który bolał, po czym ruszyłam w stronę szpitala. Pech chciał, że w drodze coś mi się pomąciło, literka zamieniła się z inną i tak oto, zamiast HARNBLASE, rzekłam HIRNBLASE. I tak oto stałam się chyba pierwszą osobą na świecie z zapaleniem pęcherza mózgowego.

A przejęzyczenie z ostatniej chwili, czyli z dzisiaj rana - Wasche wäschen zamiast Wäsche waschen... czyli jakby to przetłumaczyć... zamiast prać pranie, to pracie prań?  pojęcia nie mam, fakt, że się trochę przegłos przemieścił ;p

A tak na koniec z innej strony, to moje kochanie, ucząc się dzięki popularnemu w Polsce sklepowi, zwykł mówić do mnie "Biedroneczko". Coś jednak zawahał się, przypomnieć sobie chwilę nie mógł, jak to się do mnie zwracał i w końcu uradowany rzekł: "Moja Biedrożko".  Brawa dla pana M. za inwencję twórczą!