czwartek, 7 kwietnia 2011

Reise, Reise

Jako że jednak odczuwa się coś takiego jak Heimsucht i jak przyciśnie, to do kraju (konkretnie to do Wrocławia) przyjechać trzeba. Opcje właściwie są dwie.

Pierwszą jest jazda pociągiem, relacja bezpośrednia Berlin - Wrocław (dalej jedzie do Krakowa). Żeby się opłacało, to bilet trzeba kupić jakiś tydzień czy dwa wcześniej. Wtedy się można załapać na taryfę Europa Specjal i zapłacić 19,90 euro za przejazd, zamiast 2 lub 3 razy więcej (sprawdzić można na stronie www.bahn.de . Na PKP bilety chyba są tańsze, ale nie da się tego sprawdzić w necie). Ale uwaga, jaka niespodzianka może nas spotkać, a jaka już nas spotkała w marcu.

Jechaliśmy w środę o 9:35, pociąg właściwie się nie spóźnił, a miejsc w wagonie było naprawdę sporo. I mimo że podróż miała trwać ponad 5 i pół godziny, to zapowiadało się całkiem nieźle. Żadnych wyjących dzieci czy rozgadanych znajomych, spokój, cisza, którą prakycznie tylko my mogliśmy zakłócać. Jakoś chyba w Chocieburzu przyszedł niemiecki konduktor, uśmiechnął się, sprawdził bilety, jedziemy dalej. Po przekroczeniu granicy pociąg zatrzymał się na pół godziny w Węglińcu, bo doczepiają tam warsa. Trochę denerwująca sprawa, czas ucieka przez stanie w miejscu. Koło Legnicy chyba jakoś przyszedł polski konduktor i już jak się zbliżał, miał odmalowane na twarzy kłopoty. Coś kątem ucha usłyszałam, że z kimś miał nieprzyjemność.
- A czy mają państwo miejscówkę?
- Nie, nie mamy. Jest środa, mało ludzi jeździ, po co nam?
- A bo w Niemczech można kupić bilet bez miejscówki, ale w Polsce nie. Przepisy od stycznia.
- A to znaczy, że my mamy teraz stać do Wrocławia, czy jak?
- Nie, jeśli państwo nie zapłacą miejscówki, wyproszę państwa z pociągu.
Powtórzyłam wszystko M, ten się zdenerwował i zaczął po niemiecku dość dosadnie komentować sytuację. Śmiać mi się chciało, bo byłam pewna, że konduktor rozumie. Nie chciałam się jednak kłócić, powiedziałam, że dziwne, że na ten sam pociąg nie obowiązuje jeden bilet i w takim razie w Berlinie powinniśmy mieć możliwość zakupu tylko z miejscówką, skoro wykupiliśmy podróż aż do Wrocławia. Konduktor skomentował, że to, co sobie Niemcy robią, to go nie obchodzi, a tutaj obowiązują przepisy polskie [i pełne nienawiści spojrzenie w stronę M]. 
- Ile mam dopłacić?
- 29 złotych (ileś tam) groszy. 
Zaczęłam szperać w rzeczach. Udało się znaleźć 30 zł.
- A jakieś drobne?
- Nie, zupełnie przypadkiem mam przy sobie te 30 zł.
- Przypadkiem to człowiek na człowieka wpada...
- ?!

Także dla podróżujących pociągami - radzę kupować miejscówki. W Polsce to zapewne obowiązek od razu przy kasie, no ale w Niemczech nie i potem takie rewelacje.

Ale jest jeszcze jeden, bardzo popularny w Niemczech sposób podróżowania - Mitfahrgelegenheit, czyli coś jak autostop, tylko że się kierowcy płaci. Cena z Berlina do Wrocławia to zazwyczaj 15-25 euro. Szybciej, wygodniej i często taniej niż pociągiem.

Strony:

Przeze mnie kilka razy już sprawdzone, naprawdę się opłaca :) 

A tak na koniec, w temacie mniej lub bardziej:

Świetna wersja koncertowa... kiedyś zobaczę ich na żywo... ech, marzenie...

środa, 6 kwietnia 2011

Jak to jest po polsku?

To teraz pośmiejmy się z drugiej strony. M uczy się polskiego i często mnie o różne rzeczy pyta. Sama zresztą zaczęłam go ostatnio lekko profesjonalniej uczyć, przygotowując teksty i ćwiczenia. Ale nie o tym.

Sytuacja nr 1.
M jest w pracy, stęsknił się, więc wysłał SMSa. Pięknego, romantycznego i w ogóle tylko go za to wyściskać. Na samym końcu postanowił zrobić mi większą przyjemność i napisał po polsku. Z tym że nie do końca to, co miał na myśli...
Kocham tszy!

Potem się śmialiśmy, że wysłał to trzem dziewczynom naraz.

Sytuacja nr 2. Bardziej romantyczna, tak że trudno o romantyczniejszą. M pyta, jak po polsku będzie "moja królowa". Powiedziałam mu. Minęła krótka chwila, patrzymy sobie w oczy, z pasją, z pożądaniem, z miłością... I padają słowa:
MOJA KROWA!

Nie muszę chyba mówić, że popłakałam się ze śmiechu.